Kiedy przemierzaliśmy 700 km Oodnadatta Track, wydawało nam się, że to najgorętszy fragment Australii na naszej trasie. Tak naprawdę sięgające 35 stopni C temperatury były preludium do tego co miało nas czekać na szlaku Strzeleckiego.
W osadzie Lyndhurst zatankowaliśmy paliwo oraz wodę i skręciliśmy na północny wschód, na 400 km długości szlak. Początkowo krajobraz przypominał Oodnadatte, jednak po kilkudziesięciu km trasa biegła już pustynnym, mocno kamienistym terenem, jak okiem sięgnąć w zachodzącym słońcu lśniły czarne, drobne kamyki; surowość krajobrazu dorównała tej z okolic Jeziora Eyre, w którego niecce cały czas znajdowaliśmy się. Na południowo wschodnim horyzoncie rysowały się wierzchołki Flinders Ranges. Po kilkudziesięciu kilometrach trasy Ptaszek pochwalił się przez radio złapaną gumą – jeden z kamieni na trasie spowodował sporych rozmiarów wyrwę w oponie.

Tymczasem temperatura nie miała zamiaru opadać – około 35 stopni C i gorący wiatr. Z czasem kamienie zaczęły ustępować piaskom, dookoła zawitały ceglastej barwy wydmy aby po chwili oddać pola sypkiemu, szaremu piaskowi i pojedynczym kępom traw. Pierwszy raz mieliśmy okazje doświadczyć tzw. „bulldust” – czyli zjawisko wywoływane samoczynnie jak i przez przejeżdżające pojazdy, a polegające na przemieszczających się traktem obłokach bardzo drobnego pyłu, wciskającego się w zasadzie wszędzie. Z szczególnym upodobaniem w filtry powietrza samochodów. O skali tego zjawiska niech świadczy fakt, że nasze okulary przeciwsłoneczne – mimo zamkniętych okien – co jakiś czas pokrywały się taką warstwą pyłu, że utrudniało to normalne widzenie. W międzyczasie wjechaliśmy w obszar Strzelecki Regional Reserve i minęliśmy ruiny Blanchewater – w okresie połowy XIX wieku najbardziej na północ wysuniętej osady i jedynego źródła wody. Dalej na północ zapuszczali się tylko nieliczni – w tym Charles Sturt, który to właśnie nazwiskiem Strzeleckiego nazwał okresowo suchą dolinę rzeczną, creek, gdzie powoli zbliżaliśmy się. Było to niesamowite uczucie rozbić tutaj ( w wyschniętym korycie rzeki) namioty. Mimo nieustępującego gorąca i nastania nocy, długo siedzieliśmy przy ognisku i zastanawiali nad tym jaką siłę woli i odwagę musieli posiadać pierwsi zdobywcy tego lądu. Strzelecki Track każdemu z nas stworzył na nowo definicję słowa „nic”. W normalnych warunkach „nic” zawsze oznacza coś – jakieś drzewo, kawałek krzaka, kępę darni. Australijskie „nic” jako określenie na otaczający krajobraz to setki km rozgrzanego pustkowia, bez zwierząt, które mogłyby służyć za pożywienie, bez roślin zdatnych do jedzenia, bez grama wody, z wielką rozgrzaną kulą słońca, przez 12 godzin palącą ziemie. Ile trzeba były odwagi aby w ten świat zapuścić się z kilkoma wielbłądami, końmi i psami, nie mając map i najmniejszego pojęcia czy i co znajduje się za horyzontem.

O poranku, na pniu drzewa w Strzelecki Creek zamontowaliśmy pamiątkową tabliczkę i ruszyliśmy dalej. Zapowiadał się kolejny, słoneczny i bardzo gorący dzień. W zamiarze mieliśmy dotrzeć do Innamincka – słynnej outbackowej miejscowości (12 mieszkańców), położonej powyżej koryta Cooper Creek.  Droga zamieniła się w trakt, biegnący sypkim, nieutwardzonym piaskiem. Od czasu do czasu dookoła poławiały się kikuty spalonych krzewów i pojedynczych drzew. Było potwornie gorąco, a bulldustskutecznie zniechęcał do otwierania okien. Kiedy, po 5 godzinach jazdy na horyzoncie pojawiło się niewielkie wzgórze na nim zabudowania cieszyliśmy się, że za parę chwil będziemy mogli dostać świeżej, zimnej wody. Termometr wskazywał 44 stopnie w cieniu, powietrze było absolutnie suche, wiał gorący wiatr. Kiedy parkowaliśmy w osadzie doszło do zdarzenia, które mogło zasadniczo zmienić losy naszej wyprawy – nie wiedzieć dlaczego (może to upał?) fragment instalacji elektrycznej w samochodzie Ptaszka zaczął się tlić i zapłonął. Zdecydowana ingerencja Marka – wyrwał kable z obwodu elektrycznego – załatwiła sprawę, jednak adrenalina skoczyła chyba każdemu z nas.

Z Innamincka udaliśmy się do miejsc związanych z tragiczną historią wyprawy Burka i Willsa z lat 50. XIX w. – pierwszych ludzi, którzy pieszo, w towarzystwie wielbłądów i koni przeszli Australię z południa na północ, udowadniając, że w głębi kontynentu nie ma morza – a tak wówczas uważano – oraz, że wnętrze kraju tak na prawdę jest wielką, gorącą pustynią. W wyniku splotu okoliczności, niedaleko Innamincka Burke, Wills, Gray i King zostali pozostawieni na pastwę losu przez swoich towarzyszy. Z niewielka ilością jedzenia, które wkrótce się skończyło, bez zwierząt transportowych czekali wiele miesięcy na łasce plemion aborygeńskich na pomoc. Przeżył tylko King – pozostali towarzysze zmarli z głodu i wycieńczenia.

Nasz kolejny obóz rozbiliśmy nad Cooper Creek, kilkaset metrów obok słynnego Dig Tree, gdzie na pomoc czekali ci nieszczęśnicy. Pod Dig Tree zakończył się Strzelecki Track i outbackowy etap naszej podróży przez Australię. Na licznikach samochodów zawitała magiczna liczba 7 000 km. Przed nami jeszcze ponad 5 000 km.

Close
Go top